Świadectwa

Oddalenie pokusy – świadectwo Magdy

Rozstanie

Dwa i pół roku temu, po 25 latach od ślubu, nie mogąc znieść cierpienia, które przeżywałam w związku z zachowaniami męża i nie widząc szans na normalne życie małżeńskie z nim, wyprowadziłam się z naszego domu i zamieszkałam z dziećmi w malutkim wynajętym mieszkaniu. W tym czasie krzywdzące zachowania męża bardzo się nasiliły. Ja zaś stałam się silniejsza dzięki warsztatom „12 kroków dla chrześcijan”, które też sprawiły, że Pan Bóg stał się dla mnie kimś bliskim.

Mimo to okres po wyprowadzce był niezwykle trudny. Brakowało mi męża, z którym byłam bardzo związana, ale jednocześnie miałam ogromny żal do niego i szkoda było mi lat, które z nim spędziłam i które wydawały mi się stracone. Obudziło się we mnie pragnienie otrzymania od jakiegoś innego mężczyzny miłości, opieki, poczucia bezpieczeństwa. Od różnych osób, w tym również od psychologów usłyszałam wtedy, że powinnam zupełnie oddzielić się od męża, który prawdopodobnie nigdy nie przestanie mnie krzywdzić i że mogłabym ułożyć sobie życie na nowo.

Obudziło się we mnie pragnienie otrzymania od jakiegoś innego mężczyzny miłości.

Walka wewnętrzna

Zaczął się jeszcze trudniejszy czas – czas walki wewnętrznej.

W tym czasie poznałam żonatego mężczyznę po rozwodzie – okazał mi życzliwość i pomoc w praktycznych sprawach, a przy tym bardzo mi się podobał, ja jemu chyba też. W jego towarzystwie czułam się dobrze i bezpiecznie, odżywałam jako kobieta. Był też bardzo serdeczny wobec moich dzieci, a zwłaszcza najmłodszej córki, która dotkliwie odczuwała brak zainteresowania ze strony ojca. Żal do małżonków, poczucie skrzywdzenia i osamotnienia coraz bardziej popychały nas do siebie. Zaczął się jeszcze trudniejszy czas – czas walki wewnętrznej.

Byłam już wtedy we Wspólnocie Trudnych Małżeństw SYCHAR, gdzie znalazłam zrozumienie i życzliwość i gdzie wiele razy słyszałam, że Jezus może uzdrowić każde sakramentalne małżeństwo, ale trudno mi było uwierzyć, że dotyczy to także mojego małżeństwa, tak beznadziejnie, zdawało mi się, chorego.

Potrzeba pomocy

Często spowiadałam się, ale słowa, które słyszałam od księży w konfesjonale, niestety na ogół nie pomagały mi trwać w wierności mężowi. Raz tylko ksiądz przypomniał mi, że jeśli zwiążę się z tym mężczyzną, stracę Jezusa eucharystycznego – podziałało to na mnie otrzeźwiająco. Inny ksiądz obiecał mi, że osobiście złoi mi skórę, jeśli zdradzę swojego męża – to też zrobiło na mnie wrażenie. Kilku księży natomiast, kierując się zapewne współczuciem, radziło mi wystąpić o stwierdzenie nieważności małżeństwa. Jeden z nich powiedział nawet, że byłoby wspaniale, gdybyśmy oboje, i ja, i ten mężczyzna, uzyskali stwierdzenie nieważności i założyli nową, szczęśliwą rodzinę; inny – że nie wie, czy przypadkiem nie zrobiłabym sobie krzywdy, gdybym uwikłała się w romans. A ja wiedziałam, że grzesząc, zrobiłabym sobie krzywdę, nie miałam tylko dość siły, żeby nie wpaść w grzech i tak bardzo potrzebowałam pomocy!

Raz tylko ksiądz przypomniał mi, że jeśli zwiążę się z tym mężczyzną, stracę Jezusa eucharystycznego – podziałało to na mnie otrzeźwiająco.

Sprawdzanie nieważności

Spotkałam wtedy też księdza, który był gotów napisać mi pozew do sądu biskupiego w taki sposób, żeby zwiększyć szanse na stwierdzenie nieważności. Mimo to postanowiłam odłożyć rozpoczęcie sprawy w sądzie biskupim. Sprawiła to moja niechęć do fałszu – nie chciałam robić tego z pragnieniem uwolnienia się od małżeństwa i wejścia w nowy związek, a wiedziałam, że w tych okolicznościach mogłabym mieć taki motyw.

Adoracja

Moim największym oparciem w czasie tej walki wewnętrznej był Jezus, obecny w Najświętszym Sakramencie. Chodziłam często na adoracje i mówiłam Mu z rozpaczą, jak bardzo czuję się skrzywdzona przez męża i jak bardzo pragnę związać się z tym mężczyzną. Pytałam Jezusa w modlitwie: co mam ze sobą zrobić? Czego ja naprawdę w głębi serca chcę i kim jestem? Czego Bóg dla mnie chce? Czego chce ode mnie?

Czego Bóg dla mnie chce? Czego chce ode mnie?

Odpowiedzi od Boga

(…) poczułam ten niezwykły spokój i radość, a do tego tęsknotę za mężem, pokusa natomiast nagle mnie opuściła.

Dostawałam stopniowo odpowiedzi: w nocy przed następną, 26 rocznicą ślubu, podczas modlitwy Jezus pokazał mi, że wciąż kocham mojego męża. Zrozumiałam wtedy, że Jezus chciałby, żebym zaakceptowała tę miłość. Nie był to jakiś rozkaz, tylko delikatna propozycja. Poczułam natychmiast, że się na nią zgadzam i przyniosło mi to niezwykły spokój i radość. Nadal jednak nie miałam ochoty na kontakty z mężem, a pokusa cudzołożnego związku utrzymywała się. Jakiś czas później kolejnym sygnałem od Jezusa była dla mnie rozmowa z członkiem wspólnoty SYCHAR, który powiedział mi, że miłość nigdy się nie kończy – gdyby się skończyła, to by znaczyło, że nigdy jej nie było. Od razu po tej rozmowie podjęłam decyzję, że w ogóle nie będę zwracała się do sądu biskupiego i że albo będę kiedyś z moim mężem, albo pozostanę już na zawsze sama – i znów poczułam ten niezwykły spokój i radość, a do tego tęsknotę za mężem, pokusa natomiast nagle mnie opuściła.

Okazywanie miłości mężowi

Zaczęłam rozmawiać z mężem przez telefon i spotykać się z nim. Chociaż nadal jesteśmy w separacji, małymi kroczkami zbliżamy się do siebie coraz bardziej. „W pewnym sensie wróciłam do męża”, ale na zupełnie innych zasadach niż kiedyś. Przestało mi już tak bardzo zależeć na tym, żebym to ja dostała od niego miłość – dostaję tyle miłości od Boga i od moich przyjaciół z SYCHARu, że nie muszę dostawać jej koniecznie od męża. Nie muszę, chociaż chciałabym, więc zaczęłam rozmawiać z mężem bardziej otwarcie o moich potrzebach, informując go o nich, ale bez wywierania przy tym presji. Uczę się dbać o siebie i swoją godność, szanować siebie. Przede wszystkim jednak, nie patrząc na to, czy mój mąż daje mi miłość, czy nie, ja staram się okazywać mu miłość: szanować go, słuchać, poznawać, doceniać, zaspokajać w miarę możliwości jego potrzeby. Okazuje się, że do tej pory nie umiałam tego robić: brakowało mi pokory, cierpliwości, delikatności, empatii. Odkrywam, że nie tylko on mnie krzywdził – ja też, przeważnie nieświadomie, wyrządziłam mu wiele krzywd! I chociaż to nie były te największe rany, jakie małżonkowie nieraz sobie zadają, tylko bardzo dużo małych ran, skutek był podobny: w taki sposób, raniąc codziennie po trochu, też można kogoś, mówiąc w przenośni, zabić albo – jeśli był poraniony mocno już wcześniej, w dzieciństwie (a tak było z moim mężem) – dobić. Odkrywam też, że mój mąż nie jest wcale taki zły, jak mi się wydawało. Owszem, zrobił dużo złych rzeczy, ale to nie jest cała prawda o nim. Jezus pokazał mi, jak On widzi mojego męża i przez to zmienił obraz męża w mojej głowie – czyli zrobił ze mną coś, nad czym pracują terapeuci małżeństw.

Odkrywam też, że mój mąż nie jest wcale taki zły, jak mi się wydawało. Owszem, zrobił dużo złych rzeczy, ale to nie jest cała prawda o nim. Jezus pokazał mi, jak On widzi mojego męża i przez to zmienił obraz męża w mojej głowie

Nawracanie rodziny

Od tego czasu dużo modlę się za męża. Widzę, że są efekty tej modlitwy. Teraz mąż chodzi do kościoła, czasem nawet w dni powszednie. Modli się Różańcem, codziennie czyta Pismo Święte i rozważa możliwość przystąpienia do spowiedzi.

Co ciekawe, ostatnio nawróciła się także nasza najstarsza córka: przyjęła sakrament bierzmowania i zdecydowała się zawrzeć ślub kościelny, chociaż przedtem planowała tylko cywilny.

Odzyskana wolność

Pokusa związania się z tamtym rozwiedzionym mężczyzną wracała do mnie jeszcze dwukrotnie, bo zdarzało się, że się widzieliśmy. Znalazłam jednak spowiednika, który polecił mi zerwać z tym mężczyzną wszelki kontakt – płakałam, ale zrobiłam to i odzyskałam wolność. Dowiedziałam się niedawno, że on związał się z inną kobietą.

Dla Boga nie ma nic niemożliwego

(…) niezależnie od tego, jak bardzo krzywdzi mnie mój mąż, mnie obowiązuje przysięga małżeńska, a więc mój romans albo stały związek z innym mężczyzną byłby cudzołóstwem, czyli życiem w grzechu ciężkim. Życie w grzechu ciężkim jeszcze nikogo nie uczyniło szczęśliwym (…)

Dostałam od Pana Boga łaskę, która mnie uchroniła. Wyprosiło ją wiele osób, które modliły się za mnie. Ja sama też od dnia wyprowadzki modliłam się i pościłam we własnej intencji. Byłoby mi jednak łatwiej bronić się przed pokusą, gdybym od razu usłyszała kilka prawd od księży, nie tylko w SYCHARze: że niezależnie od tego, jak bardzo krzywdzi mnie mój mąż, mnie obowiązuje przysięga małżeńska, a więc mój romans albo stały związek z innym mężczyzną byłby cudzołóstwem, czyli życiem w grzechu ciężkim; że życie w grzechu ciężkim jeszcze nikogo nie uczyniło szczęśliwym, więc jeśli nie chcę siebie skrzywdzić, mam zerwać znajomość z tym mężczyzną; że decydując się na życie w cudzołożnym związku, skrzywdzę również swojego męża i tamtego mężczyznę i jego żonę, i dzieci z obydwu tych małżeństw i pewnie wiele innych osób, które w ten sposób zgorszę; że nawet jeśli bardzo cierpię w małżeństwie i mam wątpliwości, czy moje małżeństwo było ważnie zawarte, lepiej żebym nie sprawdzała ważności ani nie stwierdzała nieważności, tylko starała się z Bożą pomocą kochać męża ze wszystkich sił, a moja miłość uważni sakrament; że kochać męża to znaczy między innymi przyjrzeć się temu, czy ja go czasem też nie krzywdzę i zatroszczyć się jak tylko mogę o niego i o jego zbawienie; i jeszcze, że dla Boga nie ma nic niemożliwego, więc może uzdrowić mojego męża, mnie i nasze małżeństwo…

Otwarta droga

Byłoby pewnie łatwiej też mojemu mężowi wierzyć, że naprawdę będę albo z nim, albo sama, gdyby Kościół bardziej jednoznacznie głosił naukę Jezusa o nierozerwalności małżeństwa. Mąż obserwuje, że sądy biskupie zadziwiająco często stwierdzają nieważność, a obecne zmiany w Kościele zmierzają w tym kierunku, żeby odbywało się to jeszcze łatwiej i szybciej – obawia się więc, że gdybym wróciła do pomysłu z oceną ważności sakramentu, pewnie szybko okazałoby się, że mam otwartą drogę do nowego związku.

Potrzeba miłości

Dodam jeszcze, że nie jestem herosem. Jestem zwykłą kobietą, która bardzo potrzebuje miłości. I wcale nie wiem, czy kiedyś będziemy z moim mężem naprawdę razem. Jeśli tak – będziemy pewnie szczęśliwsi niż teraz, ale nawet jeśli tak się nie stanie, ja już jestem szczęśliwa jak nigdy dotąd. Dziękuję Jezusowi za to, że On sam pomógł mi obronić się przed pokusą, ochronił mnie przed życiem w grzechu. Dał mi przy tym tyle miłości, opieki, poczucia bezpieczeństwa, tyle pokoju i radości, ile nie potrafiłby mi dać żaden człowiek.

Dziękuję Jezusowi za to, że On sam pomógł mi obronić się przed pokusą, ochronił mnie przed życiem w grzechu.

Magda *

*imię zostało zmienione


Czytaj więcej:

Inne świadectwa

Holistyczne spojrzenie na rozwody

Katolik wobec rozwodu

Możesz także zobaczyć