Jestem w małżeństwie 15 lat. Mamy córkę w V klasie szkoły podstawowej. Żona w 2012 roku wyprowadziła się do swojego mieszkania i zabrała ze sobą córkę. Wynajęła najlepszą w mieście adwokatkę od rozwodów i złożyła pozew o rozwód z mojej winy.
Wysokie oczekiwania
W naszym małżeństwie nie było zdrad, nałogów, wielkich awantur. Gorszy okres rozpoczął się od zmiany pracy mojej i żony oraz problemów zdrowotnych. Było coraz trudniej, mniej pieniędzy, wciąż niespełniające się pragnienia wakacyjnych wyjazdów, narastające różnice zdań w sprawach wychowywania córki, wypominanie, co kto kupił i inne, ale nic dramatycznego.
Poczucie pustki
Niestety, nie praktykowaliśmy wspólnej modlitwy, bardzo rzadko chodziliśmy razem do kościoła, a sprawa mojego zaangażowania w praktyki wiary zaczęła żonie coraz bardziej przeszkadzać. Należę do różańcowej grupy modlitewnej, a od ponad 3 lat należę do Wspólnoty Trudnych Małżeństw Sychar. W obliczu permanentnego kryzysu i niemożności porozumienia się, a nawet braku zwykłej, spokojnej rozmowy z żoną, proponowałem, byśmy skorzystali z pomocy innych i podjęli jakąkolwiek terapię małżeńską lub rodzinną. Niestety, żona nie zgadzała się. Zaczęła jawnie, nawet przy dziecku, okazywać mi pogardę. Dla niej na wszystko było za późno i nie ma szans na wspólne życie. Z córką kontakt mam coraz słabszy. Podkopywanie autorytetu ojca i dyskredytacja męża przynoszą owoc w postaci degradacji mojej osoby do roli alimenciarza nie wpuszczanego do domu. O przeżywaniu bólu, poczuciu pustki, straty żony, stopniowej mimowolnej utracie więzi z córką i ogólnej beznadziei nie będę się rozpisywał.
Pozew o rozwód
Dostałem pozew rozwodowy i mając wiedzę, że żona ma świetną prawniczkę, nie wiedziałem, czy wynajmować adwokata, na którego mnie zresztą nie było stać. Pytałem więc Pana Jezusa, co robić. Otworzyłem Biblię. Palec wskazał fragment z Ewangelii św. Mateusza:
Schowaj miecz swój do pochwy, bo wszyscy, którzy za miecz chwytają, od miecza giną
(Mt 26, 52)
Coś w środku podpowiadało, żebym zaufał Słowu, które wskazywało, bym poszedł do sądu tylko z Panem Jezusem – najlepszym adwokatem. Jednak zacząłem to racjonalizować i ze strachu przed adwokatką żony wytłumaczyłem sobie, że Piotrem jest moja żona, która wyciąga na mnie miecz prawa z ostrzem swojej adwokatki i sama od niego zginie. Do sądu, dzięki wsparciu rodziców, pomaszerowałem z moją Panią pełnomocnik.
Sprawa w sądzie
W sądzie konsekwentnie odmawiałem zgody na rozwód, jednak pochopnie i zbyt szybko zaproponowałem żonie separację. Byłem wtedy przekonany, że to najlepsze rozwiązanie na uspokojenie nerwów, które da nam czas, aby żona się opamiętała. Jednak żona chciała tylko rozwodu, zainwestowała w adwokatkę i była pewna, że dopnie swego, a mój „opór” traktowała wyłącznie jako robienie jej na złość.
Na trzecią rozprawę poszedłem w piątek po Mszy Św., wspierany modlitwą Sycharowiczów, mojej grupy różańcowej, przyjaciół i znajomych. Moja pełnomocnik, doświadczona prawniczka, nabrawszy przekonania, że żona na pewno do mnie nie wróci, rozpoczęła batalię o rozwód bez orzekania o winie jako najlepsze rozwiązanie. Chciały tego także żona ze swoją „rozwodową specjalistką” i jednoznacznie wskazywała na takie rozwiązanie pani sędzia. Umówiły się czy co? Tylko ja nie chciałem. W obliczu tego frontu na rzecz „rozwodu bez problemów”, zgodziłem się. Choć żelazem mnie nie przypalali, to atmosfera była podła i presja nie do opisania. Długo się wtedy opierałem. Miałem nawet jakąś niesamowitą pomoc, bo oczy i uśmiech jednej z pań ławniczek wyraźnie mnie wspierały, kiedy mówiłem NIE ROZWODOWI. Pani sędzia nastawała na mnie, dając do zrozumienia, że separacja nie ma sensu. Nie chciała wyznaczyć nowego terminu rozprawy, abym miał czas na zastanowienie. Pozwoliła tylko na krótką przerwę, a wtedy żona z nienawiścią w oczach wykrzyczała mi, że: „Ja nigdy do ciebie nie wrócę!”. Więcej na panią ławniczkę nie patrzyłem.
Wyrzuty sumienia
Teraz wiem, że tak naprawdę zgodziłem się wtedy ze strachu, że jak się będę stawiał, to niezależnie jaka jest prawda, pani sędzia orzeknie rozwód tylko z mojej winy i przyjdzie mi zapłacić wszystkie koszty, a nawet alimenty. Po 15 minutach sąd ogłosił wyrok i wszyscy mi gratulowali. Wracałem do domu i przekonywałem siebie, że to może najlepsze wyjście. Niepotrzebnie się łudzę możliwością powrotu żony, nic strasznego się nie stało. Jakoś to będzie, problem został rozwiązany i mam nareszcie święty spokój, a wyrzuty sumienia w końcu ucichną. Nie ucichły.
Spostrzegłem, że jestem sam, tzn. już nie potrafiłem zwrócić się do Pana Jezusa, którego się zaparłem i pokłoniłem Baalowi mamony. Pomimo całej mojej pobożności, w krytycznej chwili dałem się zwieść. Piotr bał się, że i jego aresztują, a może nawet zabiją i trzy razy zapewniał: 'Nie znam Go’ (Mt 26, 69-75). Ja nie zgadzałem się na rozwód, broniłem małżeństwa i świętości sakramentu, aż stanąłem wobec groźby, że przyjdzie mi za to zapłacić z własnej kieszeni. W krzyżu tamtej godziny przyszła weryfikacja mojej wiary i nie znalazło się jej nawet ziarenko gorczycy. Poznawszy w ten sposób własną słabość, nie śmiem nikogo już osądzać.
Odwołanie zgody
Płakałem tej nocy. To była straszna i długa noc, a na drugi dzień rano byłem już u spowiedzi. Przeprosiłem Pana Jezusa za złamanie przysięgi małżeńskiej, czyli za moją zgodę na rozwód. Chociaż po ludzku miałem spokój, bo sprawa była załatwiona, a wyrok ogłoszony, to w trakcie spowiedzi zapragnąłem odwołać swoją zgodę na rozwód. Aby przeprowadzić apelację czyli odwołać swoją zgodę na rozwód, poprosiłem sąd o pisemne uzasadnienie wyroku. W uzasadnieniu istotnym argumentem pani sędzi, do udzielenia rozwodu bez orzekania o winie, był mój wniosek o separację. Moja pani adwokat, dowiedziawszy się, że składam apelację, stwierdziła, że nie widzi możliwości dalszej współpracy ze mną. Poprosiła, abym złożył rezygnację i odwołał jej pełnomocnictwo. Nikt mi nie dawał szans.
Nie wierzyli, że taka apelacja może być skuteczna, bo przecież się zgodziłem na rozwód. Ja wiedziałem, że nic już ode mnie nie zależy i oddałem sprawę Panu Jezusowi. Sąd apelacyjny jakimś cudem zgodził się ze mną, rozwodu żadnego nie ma, a sprawa została cofnięta do sądu okręgowego. Teraz czekam na jej wznowienie.
Praca nad sobą
Żona podtrzymuje stanowcze NIE. Oznajmiła, że „znajdzie sobie kogoś”, a ja celowo robię jej na złość i przeszkadzam. Nie ma pola do rozmowy. Z córką staram się jakoś układać relacje. Nie jest łatwo, bo każde spotkanie, a nawet rozmowa telefoniczna, są jak pole minowe. Należę do wspólnoty Sychar i biorę udział w programie „Wreszcie żyć – 12 kroków ku pełni życia”. Bez Sycharu, bez dogłębnego zrozumienia, czym jest sakrament małżeństwa oraz bez żywego świadectwa innych ludzi, że u Pana Boga wszystko jest możliwe – nie byłaby możliwa moja apelacja. Staram się jak najczęściej uczestniczyć we Mszy Św. i przyjmować Komunię Św., a w piątki chodzę na różaniec. Nadal nie mam stałej pracy. Moja choroba powoli się stabilizuje. Zdobywam wytrwale wiedzę i doświadczenie w nowym zawodzie. Wymaga on dużo nauki i szkoleń, ale daje mi szansę na niezależność. Muszę sam stworzyć sobie taką pracę, by elastycznie móc dostosowywać ją do stanów zaostrzenia choroby i korzystania z kilkutygodniowych zabiegów rehabilitacji. Jestem przekonany, że moja żona uważała, że nie znajdę sobie pracy i będę tylko dla niej obciążeniem. To właśnie przesądziło o jej odejściu.
Kochanie jej jak siebie samego
Trudno się pogodzić, że w sercu drugiej swojej połówki – pryzmat pieniędzy (możliwości zarobkowych) okazuje się być decydującym. Kiedyś w rozważaniu różańca przyszła do mnie myśl: „POKOCHAJ JĄ TAK JAK JA KOCHAM CIEBIE”. Zatem teraz jest czas nauki miłości do żony, która mnie krzywdzi i stała się nieprzyjacielem. Jakże trudno jest kochać osobę manifestującą wobec mnie wrogość, odwracającą się tyłem, ignorującą pojednawcze gesty. Najgorsze jest pozbawienie mnie możliwości realnego wpływu na wychowywanie dziecka i pogłębiająca się przepaść niezrozumienia, przeinaczania intencji. Wciąż odpycham od siebie zwątpienie, że mogę to żonie wybaczyć. Wiem, że bez Pana Jezusa jest to niemożliwe i wiem, że i ja się od Niego odwracałem i odchodziłem. JEZU, UFAM TOBIE.
Krzysztof