Kiedyś jedna z moich pacjentek poradnianych przeczytała mi swój list do męża. Zgodziła się, żebym go opublikował. Postanowiłem zamieścić go w całości:
„Kochany!
Codziennie przez cały tydzień rozmawiam z Tobą w mojej duszy i sercu, a dzisiaj chcę częściowo przelać to na papier. Z góry Cię proszę, abyś podszedł do tego mojego listu bez jakiś uprzedzeń i złości, dlatego napisałam, abyś go przeczytał, kiedy już odpoczniesz po podróży. Nie mam zamiaru Cię o niczym pouczać i przekonywać, po prostu chcę tą drogą znów z Tobą porozmawiać.
Kiedyś w rozmowie ze mną powiedziałeś: „Nie mieszajmy w to Boga”. Znasz mnie i wiesz, że daleka jestem od jakiegoś mistycyzmu, ale nie mogę w tym wypadku zgodzić się z Tobą. Przecież wszystko, co otrzymaliśmy, pochodzi od Boga, a jak my to wykorzystamy, zależy od nas. Jestem głęboko przekonana, że tragedia, jaka nas dotyka obecnie, też pochodzi od Boga. Pomyśl, czy Bóg czasem nie chce nas wystawić na próbę, jakiś egzamin, który wydaje nam się nie do pokonania?
Na pewno oboje bardzo zgrzeszyliśmy, żyjąc tak, jak żyliśmy. Jak to było, i jakie fakty wywoływały w nas poczucie krzywdy, już omówiliśmy kilka razy, więc nie będę się powtarzać. Mam przekonanie, że Pan Bóg chciał nami wstrząsnąć w tak tragiczny sposób, abyśmy przeżywając to, co przeżywamy, zrozumieli, na jak bardzo złej jesteśmy drodze. I dlatego Ty, żyjąc ustawicznie w poczuciu krzywdy, poddałeś się pobudzeniom zmysłów i uczuć związanych z osobą może też żyjącą w tej samej świadomości. Zakochałeś się i nie potrafiąc opanować swoich tęsknot i pragnień, brniesz coraz bardziej w to uczucie, którego nie możesz chyba nazwać szczęśliwą miłością. Dlatego że przecież wiesz, czym ona jest uwarunkowana. Zdaję sobie sprawę, jak bardzo cierpisz i jesteś nieszczęśliwy wiedząc, że postępujesz nieodpowiednio. Wiem, że czujesz się atrakcyjnym mężczyzną, godnym prawdziwej miłości i trochę słońca w życiu. Sam to określiłeś jako „prawo do szczęścia”.
Trudno mi cokolwiek negatywnego pisać o tym wszystkim, bo zdaję sobie sprawę, że jest to rozumiane przez Ciebie jako sytuacja zagrażająca mojej obecności przy Tobie, ale tak jak już Ci niedawno mówiłam, przez pół roku nauczyłam się inaczej na to patrzeć i pomimo że tragedia moja jest chyba większa, rozumuję już nie tak jak dawniej. Dlatego pozwól, że powiem moje zdanie. Dałeś się zwieść urokowi niecodziennej atmosfery spotkań poza domem, romantycznych spotkań w ustronnym miejscu. Bardzo łatwo być miłym, delikatnym i zabiegającym o względy, kiedy są to tylko spotkania w wiadomym celu. Trudniej w codziennym życiu, przy wspólnych kłopotach, w powszedniej szarości. Masz pragnienie przeżywania czegoś zupełnie innego, podniecającego, nowego. Ale czy w tym tkwi sens życia? Wciągasz się w romans, który wydaje Ci się teraz piękny, ale na pewno będzie Cię kosztował wiele emocjonalnego zamętu i nie przyniesie na dłuższą metę nic dobrego. Będziesz coraz bardziej przeżywać i tęsknić, oddalisz się całkowicie od dzieci i ode mnie, i co potem?
Ciągle wracasz do minionych spraw, bo potrzebne Ci to do usprawiedliwienia samego siebie. Staram się naprawdę Cię zrozumieć i chyba widzisz, że okazuję Ci tę wyrozumiałość, ale wierz mi, że każde Twoje spotkanie z panią B. odczuwam jak jakieś biczowanie, jak okropna chłostę całego ciała. To co wspólnie robicie, jest na pewno wyrazem Waszej wielkiej miłości do siebie, ale dla mnie stanowi to nieopisane źródło cierpienia, upodlenia i upokorzenia jako dla kobiety i Twojej żony. Nie mogę pogodzić się z myślą, że kochasz psychicznie i fizycznie inną kobietę. Po prostu Twój obraz wyryty we mnie przez wszystkie lata z Tobą przeżyte, przez chwile złe, dobre i wspaniałe, jest inny i taki pozostanie pomimo Twojej zdrady – i na to nie mam wpływu. Dlatego jeszcze bardziej cierpię, bo sączy się to we mnie jak jad, który powoli zabija. Moja wyobraźnia tego nie wytrzymuje!
Dlatego powracam jeszcze raz do myśli, którą zaczęłam. Otóż Bóg chce mnie doświadczyć właśnie przez to cierpienie i przez nie na pewno zbliżyłam się do Niego, bo codzienna modlitwa i prośba o Twoje nawrócenie, cotygodniowa Komunia św. w Twojej intencji i nieustanna moja myśl o Tobie w sensie dobra dla Ciebie, spowodowały, że teraz zaczynam rozumieć, jak błahe były sprawy, którymi dotąd się zajmowałam, wobec problemów, przed jakimi stanęłam teraz. Wierzę, że moje cierpienie ofiarowane za Ciebie może wyprosić dla Ciebie łaski Boże. Ogromnie boleję nad tym, że sytuacja, w jakiej się znalazłeś, krok po kroku odsuwa Cię od Boga i Kościoła. Jeszcze w maju ubiegłego roku zdecydowałeś się na spowiedź wielkanocną, a więc miałeś jeszcze wtedy odwagę z podniesionym czołem wypowiedzieć „nie” swoim słabościom i postanowić nie ulegać egoizmowi seksualnemu. Ale teraz sam widzisz, co się stało! Nie zdecydowałeś się ani na rekolekcje, ani na spowiedź i Komunię św. z okazji Świąt Bożego Narodzenia. Rozgrzeszyłeś się sam z niemoralnego życia, jakie prowadzisz, utrzymując pozamałżeńskie stosunki. Ta gra wciąga Cię coraz bardziej, a rozgrzeszanie siebie w jednej dziedzinie pociąga za sobą bagatelizowanie innych spraw.
Wiem, że cena wyrzeczenia się takiego życia jest w obecnej chwili dla Ciebie bardzo wysoka, a może nawet nie bierzesz tego w ogóle pod uwagę. Na pewno kosztowałoby Cię to bardzo wiele wysiłku i zmagań z samym sobą i swoim sumieniem, które chyba jeszcze mimo wszystko nie daje Ci spokoju. Zdobyłbyś się na wyrzeczenie nie tylko dla dobra własnego, ale dla dobra i szczęścia drugich. Chodzi przede wszystkim o dzieci. Powiedziałeś, że one i tak nie są szczęśliwe. Mylisz się. One są szczęśliwe, jeżeli okaże im się zainteresowanie i serce. Zainteresowanie skierowane wyłącznie na nie jako osoby, może nie tak mądre i doświadczone jak my, ale osoby, i nie przy okazji naszych jakichś zajęć, ale właśnie skierowane wyłącznie na nie. Jak one zawsze wręcz z rozrzewnieniem wspominają Szczyrk – i to nie ze względu na śnieg, narty, itp., tylko na Twoją troskę, Twój uśmiech, Twoje zainteresowanie. Często słyszałam od nich: „Tatuś tam był taki inny”. Bo Ty umiesz, kiedy chcesz, okazać im serce, wiele serca. Może one nie są tak szczęśliwe, jak być powinny, mając takie warunki, w jakich żyjemy, ale nie mamy prawa dlatego zrezygnować z dania im szczęścia i poczucia bezpieczeństwa. Nie możemy wytworzyć w nich poczucia zagrożenia i postawić je w dramatycznej sytuacji oceny naszej miłości lub spowodować tragedię ich życia. Przecież to są nasze, świadomie poczęte i urodzone w wielkich bólach najukochańsze dzieci, za których wychowanie jesteśmy odpowiedzialni przed Bogiem. A więc pomyśl, czy razem z Bogiem, przez miłość, wyrzeczenie i ofiarę, nie podejmiesz się zwyciężyć grzechu i egoizmu?
Nie liczę na to, że może to być wkrótce. Widzę, jak walczysz ze sobą i jak Ci jest ciężko, i tak bardzo chciałabym Ci pomóc. Ostatnio powiedziałeś, że nie wierzysz, że moglibyśmy zacząć od nowa, bo ja nie mogłabym całe życie do końca „być na kolanach”. Ja odpowiadam za siebie i wierz mi, że wyrzeczenia moje dla mojego własnego dobra i dla nas – Rodziny – są wielkie. Przecież dobrze wiesz, co musiałabym zmienić, bo sam mi to wyliczyłeś, i zdajesz sobie sprawę, że nie jest to dla mnie bezproblemowe. Ale liczyłam na to, że i Ty, abym nie była „na kolanach” coś byś też zmienił w swoim życiu i postępowaniu. Przecież po tym, co teraz przeżywamy, chyba aż za dobrze zdajemy sobie sprawę, że trzeba dawać, a nie tylko brać, trzeba się wzajemnie rozumieć, a więc pójść też na kompromis i mieć do siebie zaufanie.
Przecież przysięga małżeńska nie zawiera żadnych warunków i zastrzeżeń, do kiedy chcemy wytrwać w chorobie czy zdrowiu, w dobrej czy złej doli. Przysięgaliśmy przed Bogiem, że wytrwamy do końca życia. I to nie tak, że fizycznie mnie opuścisz, a duchowo będziesz ze mną. To nie tak!
Może będąc sam w domu znajdziesz czas w ciszy swego serca pomyśleć jeszcze raz o tym wszystkim, wszystko rozważyć. Wierzę, że uczynisz to dla szczęścia nas wszystkich. Zostawiam Ci przepiękny tekst Drogi Krzyżowej, którą codziennie odmawiam. Jeśli znajdziesz troszkę czasu, to przeczytaj ją, jest naprawdę piękna.
W czasie porządków znalazłam trochę zapomnianych zdjęć, obejrzyj je – może się uśmiechniesz, może nawet roześmiejesz, a może zadumasz nad niektórymi i dojdziesz do wniosku, że nie całe nasze życie było takie złe i krzywdzące. Pomyśl jeszcze raz patrząc na zdjęcia naszych małych dzieci, czy nie potrafilibyśmy dla nich wyrzec się swoich egoizmów.
Całuję Cię i kocham Z.”
Z książki: Stanisław Sławiński „Dojrzewać do miłości”